Od barobusu do Tawerny Kapitańskiej w Ścinawie Polskiej

Restuaracje
Karmili wybitne osobistości filmu, sceny i estrady. Przez przypadek. On też podpowiada najlepsze rozwiązania, by praca była pasją, a pasja stała się sposobem na zarabianie. Anna szefowa kuchni i Tomasz Strażyńscy właściciele Tawerny Kapitańskiej w Ścinawie Polskiej nie potrafią żyć bez gotowania i jedzenia oraz swoich gości.

Jak to się stało, że zajmując się zupełnie czymś innym, nagle staliście się właścicielami barobusu? Świadomy wybór czy przypadek?

POLECAMY

– Bardziej przypadek. Życie tak się potoczyło, nadarzyła się okazja. Pojawiło się ciekawe wyzwanie z aktorami artystami, z show-biznesem i tak poszło. W życiu nie baliśmy się żadnej pracy. Robiliśmy różne rzeczy: handlowaliśmy okularami, mieliśmy nawet hodowlę świniaków i to niemałe stado. Jeździliśmy za granicę za chlebem, Później był taki moment, że też zupełnie przypadkowo kupiliśmy większy samochód osobowy zabierający osiem osób i otworzyliśmy transport osobowy. Bywało tak, że Ania wsiadała do samochodu ciężarowego i jechała z towarem. Mieliśmy busy, autobusy, dostawczaki, Jeździła też lawetą na wezwanie policji do zdarzenia, by wyciągnąć auto z rowu. Pewnego dnia zadzwonił do nas kolega i powiedział, że potrzebują transport osobowy na plan filmowy po to, żeby wozić, artystów, statystów i obsługę filmu. Przyjęliśmy tę pracę. Takie prace wykonywali najczęściej taksówkarze. No i tak nawiązaliśmy kontakt ze światem filmowym. Przyjechaliśmy na plan podekscytowani, staraliśmy się w nim uczestniczyć, na ile nam pozwalano, rozciągaliśmy kable do oświetlenia, nosiliśmy skrzynki. Dzięki naszemu zaangażowaniu producent brał nas na kolejne plany. Kupiliśmy więcej busów i samochodów osobowych, żeby tych artystów wozić. W pewnym momencie podczas jednego ze spotkań przed filmowych zawołał nas producent i mówi, że we Wrocławiu, bo najwięcej właśnie tam działaliśmy, nie ma barobusa. Nie wiedziałem, co to jest barobus. On wziął kartkę A4 i naszkicował mi, jak to wygląda. „Za dwa miesiące zaczynamy film i jakbyś się podjął z Anią, to moglibyście to robić”. Nie zastanawiałem się i odpowiedziałem: „Biorę ten interes”. Nie negocjując żadnych stawek, podjąłem wyzwanie.

Można zatem powiedzieć, że zostaliście „wrobieni” w barobus. Trzeba było się spiąć i kupić taki sprzęt. Wybraliście się po niego za zachodnią granicę.

– To nie były czasy internetu, więc nie bardzo można było nic podpatrzeć. Postanowiliśmy rozejrzeć się w Niemczech, bo stamtąd sprowadzaliśmy samochody do naszego biznesu transportowego. Robiąc rozeznanie wśród znajomych, natknęliśmy się na kilka starych autobusów, które jednak do niczego się nie nadawały. W końcu na terenie danych NRD na torze wyścigowych natrafiliśmy na stary autobus marki Magirus, rocznik 1976, w niebieskim kolorze, cały w motocyklach. Autobus służył właścicielowi jako pojazd techniczny, ale człowiek ten miał jakiś wypadek i go sprzedawał. Kiedy wszedłem do autobusu, zobaczyłem, że jest kuchenka domowa czteropalnikowa, były lodówka i stolik. Barobus jak się patrzy. No i kupiłem ten autobus. Zabrałem ze sobą kierowcę, pozałatwiałem dokumenty, chociaż nie było to łatwe. Razem z kierowcą, panem Józiem, który jeździł na autobusach i miał blisko osiemdziesiąt lat, przyjechaliśmy po ten barobus. Jak on go zobaczył, to trochę się załamał. Auto stało w krzakach, drzwi zamykane jak na klamkę w domu, ale odpaliło. Ruszyliśmy krzywym autobusem do Polski. Drzwi musieliśmy zakręcić śrubami, żeby ich w czasie jazdy nie zgubić. Celnik wchodził przez okno do autobusu. W Polsce przerobiłem ten pojazd na auto cateringowe i tak pojechaliśmy na plan filmowy. Oczywiście ja za kierownicą, bo zawsze lubiłem jeździć, ale żeby było ciekawiej, nie miałem prawo jazdy na autobus. Ania, szef kuchni, i nasza babcia, czyli teściowa. I taki to był pierwszy team barobusu.

Czy Ania miała pojęcie, w co się wplątaliście? No i najważniejsze: czy miałaś coś wspólnego z gastronomią i to taką dość nietypową?

– Miałem tyle wspólnego z gastronomią, że lubiłem jeść. Gdy się urodziłem, to ważyłem podobno pięć kilo. Jadłem wszystko, co mi podali. Pamiętam, że wracałem z Niemiec, miałem ostatnie 30 marek i mało benzyny, ale po drodze coś mi zapachniało i oczywiście zjadłem, ale potem modliłem się, by dojechać do Polski. Ania gotowała od zawsze i nawet poznaliśmy się w myśl starego powiedzenia „przez żołądek do serca”. Gotowała tak, że nie było kogoś, kto nie doceniłby jej kuchni. Gotowanie od zawsze było jej pasją. Nigdy nie skończyła żadnej szkoły gastronomicznej, czyli startując w biznesie barobusów, miała zerowe doświadczenie z gotowaniem. Swój zawodowy warsztat podnosiła w trakcie przygotowywania posiłków, dochodząc do takich umiejętności, jakie posiada dzisiaj.

Jak zdobywaliście produk...

Pozostałe 70% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów

Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 6 elektronicznych wydań,
  • nieograniczony – przez 365 dni – dostęp online do aktualnego i archiwalnych wydań czasopisma,
  • ... i wiele więcej!
Sprawdź szczegóły

Przypisy